poniedziałek, 2 września 2013

Ciąg dalszy walki...

Poniedziałek - Cała noc nieprzespana, mała mniej kopie.. Poranna toaleta, śniadanie (póki coś mi przejdzie przez żołądek) potem wizyta ordynatora,zaproszenie na rozmowe i znowu wyrok... "jest zle,w każdej chwili może umrzeć,10% szansy na przezycie" Ustalone codziennie usg i w czwartek podanie albumin i kordocenteza.. Jeśli dotrwamy?! Potem łzy, rozpacz i czekanie na usg... Kolejny wyrok - płyn wrócił w takiej samej ilości ale nie naciska na płuca i serce... Jeszcze nie? Koszmar..łzy,łzy,łzy...

niedziela, 1 września 2013

po zabiegu ulga...ale on był zrobiony w celach diagnostycznych a nie leczniczych,lekarz jest pewny że płyn wróci ale nie wie w jakim czasie... w piątek,sobotę,niedzielę mała kopie jak "za dawnych czasów"
30.08.2013 - piątek - 8 rano lekarz woła mnie na usg, widok jest przerażający - malutka główka,brzuszek jak balon,płyn uciska na płuca,trzeba szybko działać.. "robimy cesarkę?" , "nie panie doktorze,ratujmy moje dziecko tam gdzie mu najbezpieczniej,w moim brzuchu"..doktor poszedł ściągnąć na rozmowę pediatre-neonatologa abyśmy wspólnie porozmawiali o możliwościach,konsekwencjach i powikłaniach... każda minuta trwała wieczność,marzyłam żeby już pomóc mojej córeczce żeby mogła oddychać. Pani profesor mówiła żeby chociaż wytrzymać do 32 tygodnia..wtedy szanse są większe..
"AMNIOPUNKCJA I ODBARCZANIE NATYCHMIAST, POBRANY PŁYN NA POSIEW, WIRUSY I BADANIA GENETYCZNE, POTRZEBUJEMY PANI ZGODY", "BARDZO INWAZYJNY ZABIEG MOGĄ PANI ODEJSC WODY, MOŻE BYĆ KRWOTOK,SKURCZE,OBUMARCIE PŁODU", "ZGADZAM SIĘ" ...
Na widok igły aż mnie telepie ale nie tym razem, kłade się na stół, widzę igłę,strzykawki.. patrze się w sufit widzę cierpiącego tatę i moją córeczkę... potem ból i 2 strzykawki,potem kolejne i kolejne... łącznie 6 z malutkiej i 2 ze mnie do badań genetycznych... potem widok usg, ulga, mała oddycha, płynu nie ma, proszę leżeć..


27,28,29.08.2013 - pamiętam jak przez mgłę.. badania krwi na wszystkie możliwe choroby,badania moczu,wymazy,posiewy,zatrzyki sterydowe żeby malutkiej szybciej rozwinęły się płucka... w opini lekarza nie było złudzeń "pani dziecko jest w ciężkim stanie,jest poważnie chore,musi pani być świadoma,że szanse są minimalne a przy tak wczesnej cesarce przeżycie jest znikome...", "możemy spróbować ją ratować w pani brzuchu, odbarczać płyn,podawać leki", "w najgorszym wypadku umrze u pani w brzuchu lub po cc","to pani musi podjąć decyzję".... Po 5 latach wegetacji w moim życiu, po 13 miesięcznej walce o życie mojego ojca,tersz znowu mając 29 lat,muszę zdecydować o życiu mojej małej córeczki... 29.08 - ruchy malutkiej były znikome....
26.08.2013 - rano pojechałam na rutynowe badania krwi.. coś mnie tknęło żeby jednak podejść do mojego lekarza prowadzącego (PLANOWO MIALAM MIEC WIZYTE 2.09..) wcześniej ponieważ od tygodnia byłam przeziębiona (suchy kaszel,duszności katar-bez gorączki, internista stwierdził, że to na tle wirusowym) i całkiem przypadkiem zwoniło się miejsce u mojej lekarki prowadzącej... Wizyta,jak każda,wywiad z położną,badanie ginekologiczne a potem przeszłyśmy na usg.. I wtedy nastąpił koniec mojej "ciążowej sielanki"... 25 tydzień,wysięk płynu w jamie brzusznej u dziecka, natychmiast do szpitala... reszta była jak sen...zapłata za wizytę, telefon w trzęsących się rękach, milion myśli,łzy,jazda autem,wysiadka pod szpitalem.. Izba przyjęć, usg potwierdzające diagnoze,już nawet nie pamiętam co mówił lekarz... potem wylądowałam tu na sali, w celi numer 3...